Wspomnienie o Profesorze Ireneuszu Opackim (1933 - 2005)

"Król-Duch" i codzienność...

Kto przynajmniej raz miał okazję spotkać się z Profesorem twarzą w twarz musiał doświadczyć prawdziwości tego spotkania: z konkretnym człowiekiem (nie urzędową rolą), który w relacji z drugą osobą daje w każdej chwili świadectwo swojej pełnej obecności.

Prof. Ireneusz Opacki

Spotkania z Profesorem Ireneuszem Opackim, naukowe, odświętne i te codzienne, odbywały się zawsze na styku dwóch wymiarów. W jednym z nich panowała aura niezwykłości Jego osoby i słowa, ustanawiająca domenę głębokiej powagi wobec świata i ludzi, traktowanych serio i z poczuciem odpowiedzialności, obejmującym także krąg spraw najważniejszych: Uniwersytet i Państwo. Wymiar drugi spotkania wypełniała bezpośredniość kontaktu, serdeczność i dowcip, wyznaczające obszar wspólnego "stąpania po ziemi" (a czasem nawet wspólnego "stąpania" po supermarkecie w poszukiwaniu różnych dóbr czy okazywania, niezrozumiałej jeszcze wtedy dla mnie, troski o pokarm dla kotów). Wymiary te bynajmniej nie znosiły się wzajemnie, tylko przenikały tak, aby nieuchronne onieśmielenie doznawane w obliczu mądrości i powagi Profesora, sprawiające, że słowa raczej więzły w gardle, mogło w ogóle ustępować śmiałości w podejmowaniu z nim dialogu, choćby mocno asymetrycznego. Z jednej strony spotykaliśmy się więc z natchnionym i wzniosłym wykładowcą ze wzrokiem sięgającym o wiele dalej niż nasze perspektywy, z drugiej - spotykaliśmy się z nim w rozmowie otwierającej przestrzeń bliskości i współodczuwania. Ale nawet podczas najpoważniejszego wykładu Profesor ofiarowywał słuchaczom oczyszczającą porcję "śmiechu i zapomnienia", czasem z przewagą śmiechu, co zapewne doskonale pamiętają np. uczestnicy wykładu o powieści epistolarnej, szczególnie w jego części poświęconej XIX-wiecznemu romansowi w listach pt. "Julia i Adolf, czyli Nadzwyczajna miłość dwojga kochanków nad brzegami Dniestru". I odwrotnie. W najmniej wydawałoby się sprzyjających powadze okolicznościach, potrafił Profesor wprowadzić rozmówcę w stan zdumienia, nad tym chociażby, ile istotnych dla siebie rzeczy można usłyszeć w przyciasnym wnętrzu małego fiata. Wspólne przejazdy "maluchem" na początku lat 90. (m.in. z odczytami popularyzatorskimi) były zresztą świetną lekcją niepoddawania się ograniczeniom: Profesor - słusznej postury - zaczynał więc od uchylenia okna po stronie pasażera, robiąc sobie miejsce na łokieć. Komizm sytuacyjny godny filmowej kamery schodził jednak na dalszy plan ustępując miejsca ważkości tego, co mogło w każdej chwili zostać wypowiedziane i ważkości samej misji. Niezliczonych słuchaczy w śląskich, zagłębiowskich czy podbeskidzkich szkołach i domach kultury, do których tak często zmierzał, traktował wszak Profesor niesłychanie poważnie. I tego samego wymagał od uczniów, których posyłał "w teren" niejako w swoim imieniu.

Inna, jakże odmienna, zapamiętana przestrzeń licznych spotkań z Profesorem to... szpitalna sala. Całoroczną aktywność akademicką wieńczył Profesor bardzo często wakacyjnym pobytem w szpitalu, wiążącym się nierzadko z przykrą operacją. Odwiedzany przez współpracowników tryskał jednak humorem, na przekór dotkliwości swojego położenia. Infernalna zazwyczaj sceneria naszych szpitali nie więziła jednak rozmówców w kręgu grozy miejsca i powagi choroby, ale domagała się radykalnego przekroczenia - uchylenia okna na sprawy Zakładu, Instytutu, Uczelni. Zatroskanie stanem zdrowia Profesora napotykało natomiast na jego troskę o stan spraw publicznych. Ale już w przestrzeni zinstytucjonalizowanej jako szef w zakładzie, dyrektor instytutu, dziekan, troszczył się przede wszystkim o sprawy ludzkie, zwyczajne i codzienne. I choć niewątpliwie dla Profesora liczyły się "imponderabilia", czyli wartości, których nikt nie ważył się nawet przy nim tknąć, z Uniwersytetem na czele, potrafił jak mało kto oswajać i uczłowieczać tę przestrzeń. Świetnie widać to w treści zaproszenia, jakie skierował z osobna do współautorów dedykowanej mu książki na jedno z ostatnich spotkań z Nim w murach Uczelni: "Najserdeczniej zapraszam na okolicznościową, absolutnie pozastatutową biesiadę (z niewielkim programem gastronomicznym, subtelnie omijającym niektóre zakazy regulaminowe UŚ - bez, miejmy nadzieję, perspektywy gastrologiczno-detoksykologicznej) z udziałem Współautorów i Redaktorów pięknej, a lekkomyślnie dedykowanej mi książki pt. Tkanina".

Słowo i czyn

W okresie asystentury oraz wczesnej adiunktury wielu z uczniów Profesora wykazywało mało zrozumienia dla mniej lub bardziej dyskretnego strofowania za nikłe, co tu kryć, zaangażowanie w sprawy Uczelni. Praca naukowa i dydaktyka wydawały się przecież o wiele ciekawsze i ważniejsze od zebrań wyborczych, od udziału w organach, od rozmaitych prac organizacyjnych i administracyjnych. Wydawało nam się pewnie, że nic takiego nie musimy robić skoro jest On. I to właściwie od zawsze tam, gdzie było do zrobienia coś ważnego.

Po wielu latach zawodowej aktywności w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (1958-73) Profesor intensywnie włączył się w prace na rzecz nowoczesnego Uniwersytetu na Śląsku: od 1974 kierował aż do emerytury stworzonym przez siebie Zakładem Teorii Literatury, przyjął też od razu obowiązki prodziekana Wydziału Filologicznego (do 1977), przez ponad 20 lat był dyrektorem Instytutu: wpierw Literatury i Kultury Polskiej (1977-87), następnie wydzielonego zeń Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej (1991-2002), który dzisiaj może szczycić się Jego imieniem. Ważną misję organizacyjną odbył też jako dziekan Wydziału Radia i Telewizji (1987-91), był wreszcie prorektorem Uniwersytetu Śląskiego w kadencji przerwanej stanem wojennym (1981-82). Wypromował ponad 500 magistrów i ponad 30 doktorów, zorganizował oddział Towarzystwa Literackiego i A. Mickiewicza, przewodniczył Towarzystwu im. Zofii Kossak-Szczuckiej, uczestniczył w pracach Komitetu Nauk o Literaturze Polskiej PAN, organizował konferencje naukowe i zespołowe prace badawcze, był aktywnym popularyzatorem wiedzy w polskim radiu, itd. Opublikowanych rozpraw i książek nie sposób tu nawet pobieżnie wymienić. Trudno oprzeć się jednak pokusie wskazania tytułów kanonicznych. Poezja romantycznych przełomów (1973) pozostaje dla wielu najbardziej odkrywczą książką o polskiej poezji romantycznej. Teoretycznoliteracki esej o Krzyżowaniu się postaci gatunkowych jako wyznaczniku ewolucji poezji trafił do kanonu światowego, co potwierdziła londyńska antologia Modern Genre Theory (2000), prezentująca najważniejsze prace z teorii gatunku (Opacki znalazł się tam obok Bachtina, Todorova, Genette`a, Derridy). Odczytania liryki sytuują go, w ujęciu profesora Henryka Markiewicza, w pierwszej trójce wirtuozów interpretacji (zresztą znalazł się na tej liście wraz ze swoim lubelskim mistrzem Czesławem Zgorzelskim). Odrębnego przywołania domaga się ważny, dla kreślonego tu skrótowo wizerunku Profesora, szkic pt. Pomnik i wiersz. Pamiątka i poezja na przełomie oświecenia i romantyzmu. Ważny nie tylko jako popis rzetelności badawczej i kunsztu interpretacyjnego, ale także jako wykładnia jego stosunku do świata. Istotę romantycznej duchowości odkrywa Profesor śledząc "może nieco śmieszącą - karierę sztambucha". Ulotne i z pozoru błahe wpisy w "imionniku" rozkapryszonej "osóbki", jak demonstrował w szkicu Profesor, podkreślały jednakowo: rozpoznawane w historii "porażenie wizją przemijania" i pozahistoryczną "wagę prywatnej codzienności".

Świadectwo i dar

Kto przynajmniej raz miał okazję spotkać się z Profesorem twarzą w twarz musiał doświadczyć prawdziwości tego spotkania: z konkretnym człowiekiem (nie urzędową rolą), który w relacji z drugą osobą daje w każdej chwili świadectwo swojej pełnej obecności. Dodajmy, obecności zobowiązującej, wytwarzającej nieuchronnie relację etyczną, w której więź buduje się na odpowiedzialności za tego drugiego. Należałem do pokolenia, które na studia trafiło już w stanie wojennym, w czasie dość ciemnym, na Uniwersytet dopiero co dotknięty skutkami "nocy generałów", jak wiele zresztą innych miejsc w kraju. Historia wyznaczyła więc specyficzny charakter studenckich oczekiwań, z jakimi dane mi było stawać przed obliczem Profesora. Ale w każdej z tych sytuacji-dialogów to On przyjmował na siebie odpowiedzialność, którą zamieniał w dar. Kiedy dla niezależnej biblioteki, którą się opiekowałem (w części stanowiła ona schedę po "pierwszym" NZS), pokój w akademiku przestawał być odpowiednim miejscem, Profesor zaproponował bez wahania swój gabinet. Stamtąd prowadzone były na bieżąco wypożyczenia, do szafy w Jego gabinecie trafiały przywożone w plecaku z Krakowa nowe "bezdebitowe" nabytki. Z kolei w odpowiedzi na złożoną mu, mało rozsądną propozycję, zajmowania się autorami świeżo umieszczonymi na indeksie cenzorskim i książkami, za których rozpowszechnianie groził m.in. przepadek służącego w tym celu mienia, podarował nam wspaniałe seminarium o pokoleniu 68, zwieńczone magisteriami o Barańczaku, Krynickim, Zagajewskim i in. (a przecież prawdziwie zwieńczone dopiero w 1995 roku doktoratem honoris causa naszej Uczelni dla Stanisława Barańczaka, którego Profesor był laudatorem). Prac seminaryjnych nie przerwało nawet poważne złamanie Profesorskiej nogi. Przez cały rok akademicki Profesor co tydzień gościł nas w swoim domu, ofiarując oprócz herbaty możliwość mówienia "językiem ludzi wolnych".

Przede mną na biurku inne dary Profesora: jego książki o romantycznej duchowości - z dedykacjami dowcipnymi i osadzonymi we wspólnocie zwykłego doświadczania "niestworzonego świata", jak np. ta sprzed dziesięciu laty, z grudnia 1997 roku z życzeniami "by codzienności nie zakłócał ani Król-Duch, ani Herostrates, ani Ojciec Rydzyk nawet, choć o to w naszym kraju najtrudniej...".

Autorzy: Dariusz Pawelec, Foto: Archiwum INoLP