Santa Claus is coming to town

Ho, ho, ho! (Tak, zdaje się, brzmi ulubione zawołanie „santaclausa”, czyli po naszemu św. Mikołaja, choć oczywiście nasz św. Mikołaj to biskupodobny poczciwy staruszek, zaś „santaclaus” to zmutowany krasnal z nieodłącznym reniferem o ksywie Rudolf). Długie to zdanie, które napisałem pod wpływem reklam (a szczególnie jednej, z Chuckiem Norrisem i reniferem w rolach głównych; przy tym Chuck nie musiał się przebierać za krasnala – i tak wiadomo, o kogo chodzi). Reklamy już od listopada wpajają w nas poczucie winy, że nie dość zrobiliśmy dla uroczystego obchodzenia Świąt, najważniejszych w kalendarzu. Ciekawe, jak na dłoni widać tu obłudę współczesnego społeczeństwa: z jednej strony przecież nie ma powodu do obchodów (bo nie można urażać niczyich uczuć religijnych), ale z drugiej – robi się sporo szumu wokół zakupów. Podejrzewam, że za tym wszystkim stoi mafia chińska, której bardzo się podoba zwyczaj obchodzenia świąt w Europie i Ameryce. Dzięki temu mają zbyt na miliardy zabawek produkowanych za psie (z przeproszeniem psa) pieniądze w najbardziej dynamicznie rozwijającym się państwie świata. Ostatnio pewien znajomy uświadomił mi, że w Chinach żyje trzystumilionowa warstwa średnia, której członkowie mogą sobie pozwolić na wycieczki zagraniczne i wydawać pieniądze na różne rzeczy do życia nie niezbędne. 300 milionów! To mało jak na Chiny, ale dużo jak na świat – proszę wskazać inny kraj, w którym żyje tak wielu „średniaków”!

Wróćmy jednak do Mikołaja (d. świętego, teraz „santaclausa” – a pomyśleć, że niegdyś naśmiewaliśmy się z Dziadka Mroza, ale się porobiło! Nic dziwnego, teraz jesteśmy z własnej woli w Sojuzie (Eurosojuzie, ale zawsze to sojuz). Otóż Mikołaj znany jest nie tyle ze swej brody czy stroju, ale przede wszystkim z tego, że przynosi prezenty. Jak on to potrafi uczynić, żeby „obskoczyć” tyle domostw, dzieci, kobiet i mężczyzn spragnionych jakiegoś prezentu. Prezent jest czymś niemoralnym w swojej istocie: przecież nie zasłużyliśmy nań, a jednak oczekujemy, że ktoś sprawi nam przyjemność. Jest w tym coś (ale nie chcę do końca ciągnąć tego ryzykownego porównania) z próbą oszustwa. Kiedyś spytano pewnego znanego oszusta, jak się oszukuje ludzi. I ten odpowiedział: nigdy nie zdarzyło mi się oszukać kogoś uczciwego. Oni wiedzą, że bez pracy trudno się spodziewać zysków. W istocie oszukiwani zawsze myślą, że to oni wykiwają oszusta. Ale Mikołaj nie jest oszustem, więc możemy nie mieć skrupułów. Życzmy sobie więc do woli, czego tylko dusza zapragnie. Dużo gazu łupkowego, wzrostu ciągłego i stałego, zieleni na tle zbiedniałej Europy, sukcesów naukowych, wygranej w totka (co prawda, matematycy twierdzą, że trafić szóstkę jest bardzo trudno: powtarzają to tak często, że już zdołałem to przyjąć do wiadomości, ale w końcu cóż to dla Mikołaja? Zaledwie niecałe czternaście milionów możliwości trzeba odrzucić), licznych grantów, zamówień na wszystkie możliwe kierunki, sukcesów w zbliżającej się kategoryzacji, wszystkiego najlepszego, zdrowia, radości i wszelkiej pomyślności, dużo szczęścia i słodyczy życzy Stefan Oślizło.