Dobranoc, uniwersytecie kochany

Czemu tak mi się chce spać? Bo pewnie jestem zmęczony, bo wczoraj siedziałem długo do nocy, bo nasi przegrali/wygrali (niewłaściwe skreślić), bo zupa była słona… Tak naprawdę chce mi się spać, bo jestem już leciwy. Jak to napisał pewien mój przyjaciel, nie czuję się stary. Tak naprawdę, nic nie czuję do południa, gdy nadchodzi pora mojej drzemki.

No i jak tu nie chcieć spać? Z drugiej strony, ten sam przyjaciel napisał, że podeszły wiek jest zbyt wysoką ceną za osiągnięcie dojrzałości… Spać jednak nie można, spanie byłoby poczytane za brak wychowania, spania nikt nie wybaczy. Chociaż, z drugiej strony, w wielu krajach świata promuje się drzemkę w czasie pracy, jako środek do podniesienia wydajności, zwiększenia czujności, poprawienia dokładności i percepcji. Drzemka według (oczywiście amerykańskich) uczonych, oprócz zwiększenia produktywności, wpływa też dodatnio na wygląd, w czasie drzemki się chudnie, dzięki drzemce poprawia się życie seksualne, no i w ogóle: drzemka ma same zalety. Lepszy od drzemki jest tylko sen, prawdziwy sen. Są kraje, w których takie istotne potrzeby pracownicze są tradycyjnie wbudowane w system i kulturę. Na pewno wszyscy słyszeliśmy o sjeście w krajach południowych, na przykład w Grecji – być może greckie problemy biorą się z zarzucenia obyczaju okołopołudniowej drzemki? W USA czy Kanadzie są specjalne pokoje regeneracyjne, w których można spędzić nap time. I komu to przeszkadza? Bo chyba jednak przeszkadza, co można zaobserwować w internecie, w którym po ,,wguglaniu” hasła ,,spanie w pracy” lub ,,drzemka w pracy”, zamiast poważnych opracowań, pojawiają się złośliwe filmiki i zdjęcia, ukazujące biedne ofiary zbiorowej nienawiści niezmęczonych. Czas położyć kres szykanowaniu ze względu na przekonania i orientację, czas na tolerancję dla wybierających objęcia Morfeusza, dla wszystkich amatorów lunatyzmu i somnambulizmu. Śpijmy, bo kto śpi, nie grzeszy, jak mawiali mądrzejsi od nas (a S. J. Lec dodawał: więc miła osobo, nie będzie grzechu, gdy prześpię się z tobą). Co do mnie, to zdarza mi się zdrzemnąć podczas seminariów, ale proszę o tym nie mówić nikomu. Najważniejsze, by nie chrapać i pilnować, żeby głowa nie spadła nagle na stół. A tak w ogóle, to istnieje już Międzynarodowy Dzień Drzemki w Pracy, organizowany 12 marca lub 29 listopada – oba te terminy nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, bo drzemka jest każdego dnia przyjemna i – jak twierdzi pewna pani psycholog – spanie jest fajne – oczywiście nie można tego zmierzyć, „ale miliony drzemiących nie mogą się mylić”. I tego się trzymajmy!

Jestem śpiący, a mam napisać artykuł wspomnieniowy do ,,Gazety Uniwersyteckiej UŚ”, w której spędziłem… nie pamiętam! Nie dość, że chce mi się spać, to jeszcze pamięć moja zawodzi. Może się zdrzemnę, to podobno poprawia pamięć!

Było to wiele, wiele lat temu i sporo wody(?) upłynęło w Rawie, Olzie i Brynicy, czyli rzekach opływających uniwersyteckie włości, od czasu. gdy redaktor Franciszek Szpor namówił mnie do pisania felietonów na łamach wydawanego przez Uniwersytet miesięcznika. Zaczęło się niewinnie, a potem wciągnęło mnie i do dziś tkwię w tym ,,procederze”. Od tego czasu przeminęło z wiatrem historii kilku redaktorów naczelnych, nawiązałem kontakty z kilkoma redaktorkami prowadzącymi mnie za rękę poprzez ciemną dolinę, żebym nie uląkł się zła, ale je demaskował ostrym piórem. Po prawdzie, moje pióro nigdy nie było tak ostre, żeby nie mogło być ostrzejsze, ale dobrze mi z tym i nie marzę o sławie takiego wytrawnego felietonisty, jak dr Michał Smolorz czy inny bohater lokalnych łamów (ciekawe swoją drogą, jak on to robi: pisze co tydzień w dwóch największych gazetach regionu i wciąż ma nowe pomysły, a przy tym jeszcze zdążył obronić doktorat u prof. Andrzeja Gwoździa… Na pewno nie drzemie w pracy czy nawet poza nią, może nawet nie śpi w ogóle. Smolorz jest dokładnie tym, o kim pisał Szekspir: nie śpi ktoś, by spać mógł ktoś. Ciekawe też, za co tak nie lubi prof. Krystyny Doktorowicz?).

Od czasu gdy zacząłem pisać, przeminęło też kilku rektorów; pamiętam, że jeden z nich w przemówieniu inauguracyjnym łaskaw był zacytować akt strzelisty o włosach, który kiedyś pod jego adresem na tych łamach wygłosiłem. Serdecznie dziękuję. Tymczasem nasz aktualny i przyszły rektor został wybrany superrektorem, jak to przeczytałem w jednej z miejscowych gazet. Jest to jeszcze dodatkowy superpowód, żeby nie grał w piłkę podczas meczu senatów: nie chcemy Magnificencji oglądać na ekranie przez kilka miesięcy! Natomiast wdzięczny jestem też za deptak, chociaż miałem co do niego mieszane uczucia: chodziło o radykalne zmniejszenie liczby miejsc parkingowych. Za to teraz jest to miejsce, w którym można kulturalnie pić piwo, choć jeszcze ciągle w zbyt wysokiej temperaturze (to nawiązanie do wypowiedzi poprzedniego rektora, który krytykował obyczaje studenckie w tym względzie).

Bardzo się w ostatnich latach zmienił kampus przy Bankowej. Zmiany są, co prawda, powolne, ale jednak zauważalne. Szkoda tylko, że budynek po NBP, w którym miał się mieścić rektorat i reprezentacyjne sale, nie może się doczekać adaptacji. To jednak kwestia środków, z których brakiem wciąż musi się nasza uczelnia borykać. Jest tylko nadzieja, że wkrótce większość budynków osiągnie stan uznawany przez konserwatora zabytków za wart uwagi. O ile się oczywiście wcześniej samoistnie nie zawali. Popatrzmy jednak z nadzieją w przyszłość: już wkrótce będziemy kładką przechodzić z kampusu do Osi Kultury, a stamtąd już widok na całe Katowice i wszystkie nasze dzienne sprawy.

I tylko wciąż chce mi się spać. A może bardziej nawet śnić. Śnić sen o przyszłej uczelni, nad którą nigdy nie będzie zachodziło słońce, jak nad włościami francuskiego króla w XVIII w. Uczelnia będzie nie tylko w Katowicach, Sosnowcu, Cieszynie, Chorzowie i Rybniku. W ciągu niewielu lat (każda ich liczba jest mała w porównaniu już nie tylko z wiecznością, ale nawet z wiekiem naszej szacownej starszej siostry z Krakowa) na Śląsku będzie jedna uczelnia, wielka, nowoczesna i wreszcie niewlokąca się w środkowej stawce rozmaitych rankingów. Jej profesorowie będą w gremiach, jeszcze nie wiem jakich, bo to się co rusz zmienia, ale na pewno ważnych i doniosłych. Marzę sobie, że będzie jedna inauguracja, wyreżyserowana przez absolwentów Wydziału RTV, że na widok takiej jedności umilkną waśnie lokalne i prezydenci oraz burmistrzowie pod urokiem postanowią wreszcie utworzyć jedną aglomerację… No, tu być może mnie poniosło. To się raczej nie zdarzy!

Od redakcji:

Stefan Oślizło, jako felietonista „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” współpracuje z nami od 1994 roku czyli 18 lat! A zatem nasza współpraca osiągnęła pełną, ustawową dojrzałość.