Wspomnienia dr. Tomasza Rożka, fizyka, dziennikarza naukowego, współzałożyciela Stowarzyszenia Dziennikarzy Naukowych i Śląskiej Kawiarni Naukowej

„Ciało stałe pozdrawia cząstki!”

Dla wielu osób świat fizyków jest jak inna planeta. Pewnego dnia, w ramach oswajania muzykologa z fizyką, zabrałem moją żonę Anię na bal studencki. Jedna z pierwszych dedykacji brzmiała: „Ciało stałe pozdrawia cząstki!”. Ona nie mogła przestać się śmiać i powtarzała: to jest właśnie to, zupełnie inny świat, magiczna planeta.

– Dosyć wcześnie zdecydowałem się na fizykę jądrową – wyznaje dr Tomasz Rożek
– Dosyć wcześnie zdecydowałem się na fizykę jądrową – wyznaje dr Tomasz Rożek

Dziennikarstwo naukowe nie jest żadną schizofrenią. To przede wszystkim przekazywanie informacji, popularyzacja nauki. Sprowadza się, tak naprawdę, do umiejętności dostosowania języka do poszczególnych odbiorców. Zacząłem się kształcić jako fizyk, ale pisywałem teksty dużo wcześniej. Pamiętam pewne ferie zimowe, spędzone z kuzynami w górach; miałem może dziesięć lat, była fatalna pogoda i nie mieliśmy co robić. Kupiłem wszystkie widokówki dostępne w jedynym otwartym kiosku, powycinałem z nich obrazki, wkleiłem do zeszytu i postanowiłem napisać książkę o tej wsi. Zainteresowanie przekazywaniem informacji zrodziło się więc wcześnie. Potem chciałem studiować medycynę, ale mnie nie przyjęto. Wybrałem więc fizykę medyczną i zrozumiałem, że to była dobra decyzja. Studia nauczyły mnie interdyscyplinarności, wybrany przeze mnie kierunek już z definicji miał taki charakter. Przez pierwsze trzy lata braliśmy udział w zajęciach na Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach (obecnie Śląski Uniwersytet Medyczny). Nie było ścisłego podziału. Myślę, że uczelnia powinna dbać o tę interdyscyplinarność już od początku edukacji. Nauki nie są oddzielone murem. Często owe granice są tylko w naszych umysłach, ale potrafią być tak duże, że uniemożliwiają przejście, jakąkolwiek komunikację.

Studiując fizykę medyczną, spotkałem też wielu niezwykłych ludzi. Zawsze oczekiwałem, że owe kontakty między studentami i profesorami będą cechowały się wzajemnym szacunkiem: zarówno ucznia do mistrza, jak również mistrza do ucznia. Tak było właśnie na moim kierunku. Moim mistrzem jest mgr Jurek Dorda z fizyki jądrowej, człowiek skromny, cichy, o gigantycznej wiedzy, od którego wiele się nauczyłem – zarówno w czasie pisania pracy licencjackiej, jak również magisterskiej. Jeszcze profesor Władysław Borgieł… zajęcia z profesorem Borgiełem, to było coś pięknego! Wykładał matematykę. Słuchając go, odnosiłem wrażenie, że traktuje przebiegi funkcji, całki czy różniczkowanie jak poezję. W jego wykonaniu była to rzeczywiście poezja. Przekazywał wiedzę nie męcząc słuchaczy, nie obciążając ich. To duży dar, zainteresować dorosłych ludzi zagadnieniami, które są całkowicie abstrakcyjne, nie mają w sobie konkretu, namacalności. Profesor potrafił w taki sposób mówić o matematyce, że dotykało się w niej wszystkiego.

Dosyć wcześnie zdecydowałem się na fizykę jądrową. Zajmowałem się promieniotwórczością naturalną. Badania przeprowadzałem w Krakowie. Później wyjechałem do Niemiec i obroniłem doktorat w Instytutcie Forschungszentrum w Jülich.

Nie mieszkałem nigdy w akademiku. Ze względu na miejsce zamieszkania, codziennie dojeżdżałem autobusem na zajęcia. Doskonale pamiętam: kurs o godz. 6.21. To był horror. Gdy zdecydowałem się na pisanie doktoratu, głównym problemem było pytanie, czy na pewno nie będę musiał wstawać tak wcześnie? W autobusie praktycznie nigdy nie było wolnego miejsca. Zdarzało się też tak, że zasypiałem, nie trzymając się niczego, po prostu tłum trzymał mnie przez godzinę w pionie.

Nie był to czas zabaw i swawoli. Na fizyce ciężko mówić o życiu studenckim, ponieważ jest to trudny kierunek. Do tego nie potrafiłem się skoncentrować, jeśli dochodziły do mnie jakiekolwiek odgłosy z zewnątrz. Musiała panować cisza, dlatego akademik odpadał. Mogłem uczyć się jedynie w domu, i to wtedy, gdy wszyscy domownicy już spali. Czasem rozpraszała mnie nawet lodówka, która się włączała od czasu do czasu w kuchni. Słyszałem ją mimo podwójnych drzwi. A później urodziły mi się bliźniaki i nauczyłem się pracować w każdych warunkach. Nawet najbardziej ekstremalnych.

Często wracam na Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii. Biorę udział w wielu spotkaniach, ale przygotowuję tam również materiały do programu Dzień Dobry TVN. Tam jest mi najbliżej, w sensie technicznym i emocjonalnym. Moje działania popularyzatorskie to również Śląska Kawiarnia Naukowa, którą prowadzę wraz z żoną. Jak się zaczęło? Razem ze Sławkiem Zagórskim, pracującym w „Gazecie Wyborczej”, zakładałem Polskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Naukowych. Gościem jednego ze spotkań była profesor Magdalena Fikus, szefowa Warszawskiego Festiwalu Nauki. Opowiadała wówczas o pierwszej w Polsce warszawskiej Kawiarni Naukowej. I wtedy przebłysk: może w Katowicach stworzylibyśmy podobne miejsce? Udało się, chociaż wiele osób mówiło, że nie mamy szans. Pytali, kto przyjdzie na spotkanie, na przykład, o ewolucji? Kogo to interesuje? Tymczasem ludzie przyszli, ponad sto osób. Teraz w październiku będziemy obchodzić pięciolecie działalności. Jeśli chodzi o tematy spotkań, jestem zawsze otwarty na sugestie. Co więcej, pamiętam praktycznie każde spotkanie. Nie brakuje mi też kolejnych pomysłów na przybliżanie odległego świata nauki.

Autorzy: Małgorzata Kłoskowicz
Fotografie: Śląska Kawiarnia Naukowa