Dziesięć artykułów na dziesięciolecie Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ (2)

Stać przed Ludźmi

W środowe popołudnie, 3 grudnia 2003 roku, aula Kazimierza Lepszego pękała w szwach. Próżno było szukać wolnego miejsca w czasie X Wieczoru Akademickiego. Z wykładem "Twórczość czy odtwórczość" przyjechał prof. Jerzy Stuhr - znany aktor, reżyser, a także Rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie.

Żadne z dziewięciu poprzednich spotkań tego cyklu nie zgromadziło tylu widzów. Pół godziny przed rozpoczęciem sale była pełna. Trudno było dostać się do szatni - kolejka wiła się po schodach. Jeszcze trudniej do auli. Widzowie szczelnie wypełnili także balkon i podium dla orkiestry. Nierzadko - w poszukiwaniu wolnego skrawka - przeciskano się pod fortepianem.

Kilka minut po 17.00, w towarzystwie Rektora

Rys. Grzegorz Hańderek
Rys. Grzegorz Hańderek
Uniwersytetu Śląskiego, pojawił się oczekiwany gość. Prof. dr hab. Janusz Janeczek, witając wszystkich przybyłych, żartował: Gdybym wiedział, że zaproszenie przyjmie pół Uniwersytetu, wynająłbym Spodek. Stuhra, którego przedstawiać nie trzeba, zaprezentował jako niezwykłego gościa, choć także wykładowcę naszej uczelni (Wydziału Radia i Telewizji im. Krzysztofa Kieślowskiego). Ten zaś wyraził obawę, czy tak liczne audytorium wyjdzie usatysfakcjonowane. Nie wiem, czego ode mnie oczekujecie. Mogę nie stanąć na wysokości zadania - mówił - Ciągle oczekuje się ode mnie postawy komicznej. Zapewniał, że spotkania takie, a z młodzieżą w szczególności, sprawiają mu ogromną satysfakcję.

We wprowadzeniu do tematu wykładu znany reżyser zastanawiał się, co skłania go do postawy twórczej i co skłania do tejże następne pokolenie filmowych twórców. Wszystkie działania artystyczne, które podejmowałem, ciągle jeszcze podejmuję w tym duchu, że pierwszym impulsem jest, że ja się na coś nie zgadzam. Nie zgadzam się, w związku z tym chcę zająć stanowisko, w związku z tym protestuję! - mówił. W czasach gdy Stuhr był studentem, potem młodym aktorem, było przeciwko czemu protestować, a każdy bunt mógł skończyć się bądź relegowaniem z uczelni, bądź aresztowaniem. Dla młodych następców gościa Wieczoru Akademickiego bunt nie jest sprawą pierwszoplanową. Nie jest przez nich postrzegany jako coś atrakcyjnego. Szczytem takiej postawy był głos młodego reżysera rok czy dwa lata temu na festiwalu w Gdyni. Zapytany o bunt, o niezgodę, czy to go stymuluje do twórczości, odpowiedział, że nawet się chciał buntować, ale potem zobaczył, że to się nie opłaca i… zrezygnował. Taka postawa jest mi trochę obca. Nawet postawa kalkulacyjna w pewnym sensie - gość grudniowego Wieczoru Akademickiego nikomu nie pozostawił złudzeń, co sądzi na ten temat.

Jednym z głównych pytań, nurtujących Jerzego Stuhra

prawie przez całe życie zawodowe , jest to, kiedy - będąc aktorem - jest zarazem twórcą. W umowach prawnych i języku potocznym pojawiają się określenia typu: odtwórca głównej roli, interpretator, wykonawca. Wszystkie te określenia sugerują, że rolę, postać stworzył ktoś inny. A grający jest tylko - jak uczy swoich studentów - dostarczycielem materiału aktorskiego. Odpowiedź na męczące go pytanie, Jerzy Stuhr znalazł w 1982 roku, grając rolę Hamleta. Początkowo widzowie nie akceptowali jego kreacji. Jednak z nastaniem stanu wojennego zaczęto ją doceniać. W dramacie Szekspira dostrzeżono własne dylematy dnia codziennego tej rzeczywistości, w której w iście hamletyczny sposób wielu ludzi musiało zrezygnować z wyrażania swych myśli na głos. Nagle ta nić porozumienia stała się niezwykłym, pozaartystycznym właściwie już porozumieniem. Wyciągając wnioski pomyślałem sobie, że kiedy ja trafię, wstrzelę się w rozterki ludzi, to, o czym akurat dzisiaj myślą ludzie, zaczynam z nimi uzyskiwać zupełnie nieprawdopodobne porozumienie. I to jest - pomyślałem sobie - twórcze!

Zdaniem Stuhra ważne jest, by w losie aktorskim (bo przecież to nie jest zawód, to, co ja robię! Wybrałem taki los: stać przed ludźmi!) nie tracić z oczu maksymy K. S. Stanisławskiego: "Kochajcie sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce". Jego zdaniem, nie sposób sobie choć trochę się nie podobać, bo jest to profesja, w której cały czas patrzy się w lustro i łatwo popaść w narcyzm. On sam, dostrzega w tym wielką zagrożenie dla twórczości aktora. Całe - ma zamykać się w trójkącie: wola, uczucie, świadomość.

Wola to pierwsze kryterium bycia artystą. Należy chcieć powiedzieć coś ludziom, przekazać jakąś ważną prawdę. Uczucie. Aby wzruszyć widzów, aktor nie musi sam popadać w taki stan. Musi wiedzieć, czym jest konkretne uczucie, jaka jest jego siła. Zdaniem Jerzego Stuhra, spośród artystycznych profesji uprawianych przez niego, reżyseria jest najmniej związana z uczuciem. Może na początku, w pierwszej fazie. Przekazywanie, odtwarzanie uczuć należy do "płatnych artystów", aktorów.

Trzecie ramię tego trójkąta, to jest świadomość.

Myślę, że dopiero to robi cię artystą! Tym artystą, wracam do początku, wykonawcą! Ze każde twoje działanie na scenie, na estradzie z instrumentem jest świadome. Że każdy twój gest, każdą twoją reakcję będziesz umiał wytłumaczyć, to raz, a dwa: powtórzyć - mówił Stuhr. Przypomniał sytuację z 1982 roku, gdy spostrzegł, że jego gra, w Kościele Mariackim, w Krakowie, wywarła ogromne wrażenia na widzach. A to płakali, a to modlili się. Później dotarło do niego, że to nie on ich wzruszył, lecz atmosfera miejsca, ołtarz Wita Stwosza, recytowane wiersze Papieża itd. Ludzie pomylili wzruszenie artystyczne ze wzruszeniem religijnym. Było to dla niego ogromne doświadczenie zawodowe - nigdy więcej nie wystąpił już w kościele.

Dopełnieniem X Wieczoru Akademickiego był koncert muzyki kameralnej w wykonaniu Kwartetu Kontrabasowego z katowickiej Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego. Zaprezentowano m. in. utwory klasyków, a także kilka współczesnych kompozycji. Zauroczony występem młodych muzyków, Stuhr sam poprosił o kontrabas. Prowadząc żywy dialog z publicznością, sypiąc kolejnymi anegdotami, zaprezentował kilka kwestii z granego przez siebie od lat "Kontrabasisty" i pokazał sposób strojenia instrumentu z wykorzystaniem melodii "Międzynarodówki".

Opuszczającego salę Jerzego Stuhra toczył wianuszek wielbicieli proszących o autografy, pamiątkowe zdjęcia, czy chwilę rozmowy. Część widzów zainteresowała się wykwintnie zastawionymi stołami, żywo dyskutując i o X Wieczorze Akademickim, i o niezwykłym gościu. W końcu wszyscy, po raz drugi tego wieczoru, utkwili w kolejce do szatni.

Cykl Wieczorów Akademickich został zainicjowany w 1997 roku przez ówczesnego Rektora Uniwersytetu Śląskiego, prof. dr. hab. Tadeusza Sławka, jako sposób budowania wspólnej przestrzeni oraz wymiany myśl wielu dziedzin życia, takich jak: nauka, kultura i sztuka czy polityka. Zaproponowana forma spotkania: wystąpienie-refleksja zaproszonego Gościa, koncert muzyki kameralnej oraz koktajl w foyer auli pozwala na stworzenie atmosfery swobodnej wymiany myśli i wrażeń.

Gośćmi Wieczorów były do tej pory tak wybitne osobistości, jak: Ryszard Kapuściński, publicysta, doktor honoris causa Uniwersytetu Śląskiego, prof. dr hab. Władysław Stróżewski, filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. dr hab. Stanisław Nicieja, historyk z Uniwersytetu Opolskiego, prof. dr hab. Jan Miodek, wybitny językoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego, Jan Peszek, znakomity aktor krakowski, ksiądz Adam Boniecki, Redaktor Naczelny "Tygodnika Powszechnego", czy Janina Ochojska, działaczka na rzecz praw człowieka.

Autorzy: Krzysztof Bąk