W zdrowym ciele...

Czterdziesty pierwszy rok istnienia Uniwersytetu Śląskiego rozpoczął się od meczu, w którym Jego Magnificencja poprowadził senatorów własnej i zaprzyjaźnionych uczelni do boju przeciwko siłom Izby Refleksji. Jak się okazuje, czasem refleksja ustępuje niejakiej frywolności. Ze względu na reżim technologiczny wydawania Gazety Uniwersyteckiej nie mogę podać w tej chwili wyniku (takiego opóźnienia, żeby składać tekst po meczu to już miłosierna redakcja na pewno by nie wybaczyła). Niezależnie jednak od wyniku, interesująca jest symbolika spotkania na ubitej ziemi, oh, pardon - na murawie. Oto politycy i uczeni postanowili coś sobie udowodnić metodą bardziej wymierną niż deklarowanie potrzeb z jednej strony oraz deklarowanie pomocy z drugiej. Tak, życie byłoby prostsze, gdyby można było rozstrzygać ewentualne konflikty na boisku. Oczywiście zmieniłoby to nieco profil uczelni oraz skład gremiów politycznych. Ale w końcu: czyż tak przez niektórych uwielbiany amerykański system edukacji wyższej nie podpowiada rozwiązań? Tam od dawna student - sportowiec jest hołubiony, przyjmowany, stypendiowany, bo dobre wyniki sportowe pewnie jakoś się przekładają na sponsoring uczelni. Ponieważ Polacy nie głuptasy i swój pomyślunek mają, więc można by u nas pójść nieco dalej i brać pod uwagę kryteria sportowe przy rekrutacji na studia doktoranckie, przy rozstrzyganiu konkursów na kolejne stanowiska oraz podczas wyborów władz. Historia dostarcza wielu przykładów uczonych, którym uprawianie sportu nie zaszkodziło w karierze. Niels Bohr, słynny fizyk i jego brat Harald, trochę mniej znany matematyk, grywali z pasją w piłkę; Harald był nawet reprezentantem Danii. Z drugiej strony, choć obecna ekipa rządząca próbuje to zmienić, w kwestii stosunku polityków do sportowego trybu życia najbardziej miarodajna, a w każdym razie najbardziej efektowna pozostaje wypowiedź Winstona Churchilla, który na pytanie o receptę na świetną kondycję do późnej starości odpowiadał "no sports!".

Jakakolwiek była historia, czasy się zmieniają, w dodatku coraz szybciej, więc żeby zachować równowagę trzeba się trochę więcej i szybciej ruszać niż kiedyś. Niektórzy spośród dostojnych akademików robią to od dawna, często wysiłek fizyczny i sprawność jest związana z ich dyscypliną naukową. Jak ktoś jeździ do pracy na Spitzbergen, albo szuka minerałów w górach czy owadów w Afryce, to nie może być ofermą. Ale innym, którzy ślęczą nad kartkami, przewracają starodruki lub wdychają opary rozpuszczalników przydałoby się więcej ćwiczeń cielesnych. Szkoda, że gdzieś w gąszczu konkursowych procedur zaginął projekt sportowego centrum niedaleko rektoratu. Na pewno w takim nowoczesnym ośrodku ćwiczyłoby się znacznie chętniej. Ale przecież i dotychczasowe moce sal gimnastycznych i siłowni nie są chyba w pełni wykorzystane. Może warto z nich skorzystać, aby ciała noszące znakomite mózgi mogły nosić je jak najdłużej.