JAKA PRZYSZŁOŚĆ SZKOLNICTWA WYŻSZEGO?

Aktualna sytuacja szkolnictwa wyższego w Polsce przypomina aktywny wulkan. Wciąż trwają dyskusje nad wieloma palącymi kwestiami, dręczącymi zarówno studentów jak i pracowników nauki. Do tego wszystkiego dołączyły zmiany w Ministerstwie, które po rozwodzie przyjęło kolejną nazwę - Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Czy ta zmiana będzie dotyczyła jedynie nazwy? Z odpowiedzią chyba jeszcze poczekamy. Tymczasem rzeczywistość postawiła przed nami sporo znaków zapytania. Część z ważniejszych kwestii wyjaśniał "Gazecie Uniwersyteckiej UŚ" Prorektor Uniwersytetu Śląskiego ds. Nauki i Informatyzacji prof. dr hab. Wiesław Banyś.

AGNIESZKA SIKORA: Rozporządzeniem z 5 maja 2006 r. Rada Ministrów zniosła Ministerstwo Edukacji i Nauki. Na jego miejsce powołane zostały: Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jakie konsekwencje dla szkolnictwa wyższego oraz naszej Uczelni będą miały te zmiany?

PROF. DR HAB. WIESŁAW BANYŚ: Nie sądzę, żeby zmiany te wpłynęły zasadniczo na funkcjonowanie wyższych uczelni; mam jednak nadzieję, że teraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego będzie mogło intensywniej zająć się wieloma, niezwykle palącymi, sprawami związanymi z uczelniami wyższymi, w tym np. opracowaniem rozlicznych rozporządzeń wykonawczych do ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, bez których jej zapisy pozostają w istocie martwe.

18 maja br. w Uniwersytecie Jagiellońskim odbyło się ogólnopolskie spotkanie przedstawicieli szkół wyższych z sejmową Komisją Edukacji, Nauki i Młodzieży, dotyczące problemów wynikających z wejściem w życie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Uniwersytet Śląski reprezentował Pan Profesor. Jakie problemy sygnalizowali Rektorzy uczelni polskich i jakiego typu nowelizacje zostały wprowadzone do nowej ustawy?

Nade wszystko cieszę się, że takie spotkanie miało miejsce. Spotkaliśmy się bowiem, przedstawiciele uczelni południowej Polski, z Sejmową Komisją Edukacji, Nauki i Młodzieży, aby porozmawiać na tematy szkolnictwa wyższego w Polsce, bo rozmowę, przedstawianie nurtujących nas problemów i racji uważamy za ważną część dialogu i wspólnego budowania lepszej przyszłości naszego kraju. Ale także po to, by Szanowni Państwo Posłowie, w wyniku tej rozmowy i dyskusji, byli promotorami dalszych działań na rzecz tej konstrukcji.

Pan Rektor Karol Musioł przedstawił na wstępie tego spotkania, w telegraficznym skrócie, zasadnicze wątki działalności szkolnictwa wyższego, z jakimi przyszło się nam zmierzać ostatnimi czasy. Przedstawiał je wprawdzie na przykładzie Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale wszyscy z nas, a przynajmniej ja, na przykładzie spraw, które musi rozstrzygać Uniwersytet Śląski w Katowicach, widzieliśmy w tej prezentacji mniej lub bardziej szczegółowe odbicie zasadniczych wątków naszej działalności uniwersyteckiej. Na przykład, podobnie jak w Krakowie, rozpoczęliśmy nawiązywanie jeszcze ściślejszej współpracy między Uczelniami wyższymi Regionu, tak w aspekcie organizacji wspólnych przedsięwzięć naukowo - badawczych, np. wspólne projekty badawcze i Centra Zaawansowanych Technologii realizowane wespół z Głównym Instytutem Górnictwa i Politechniką Śląską, jak i prowadzenia wspólnych kierunków studiów, jak np. bioinformatyka medyczna, realizowana wspólnie ze Śląską Akademią Medyczną, itd. Są to naturalne przejawy aktualnych tendencji dośrodkowych, integracyjnych, jakim podlega nie tylko świat nauki, ale także świat w swoim wymiarze globalnym, wszak "duży może więcej". Podobnie jak w Krakowie organizujemy inkubatory przedsiębiorczości i komercjalizację badań naukowych, współuczestniczymy w tworzeniu parków naukowo - technologicznych i naukowo - przemysłowych a środowiska akademickie Regionu starają się integrować swoje wysiłki na rzecz realizacji zasadniczych, specyficznych dla naszego Regionu, zadań, możliwości i wyzwań, jakie stanowią, w naszym przypadku, przede wszystkim nowoczesne technologie węglowe i czysta energia.

Zanim poruszę, spośród dziesiątków innych, które powinniśmy omówić, dwie kwestie, które w moim przekonaniu są w tej chwili zasadnicze, to odniosę się do dwóch innych spraw, które zostały w trakcie dyskusji także podniesione. A mianowicie, po pierwsze, czy potrzebne jest utworzenie Narodowego Centrum Badań Naukowych i Prac Rozwojowych, i, po drugie, czy wiemy, w jakim kierunku prowadzić badania naukowe czy nie? Projekt Narodowego Centrum Badań Naukowych i Prac Rozwojowych był przedstawiany już na posiedzeniu Rady Ministrów bodaj w połowie lutego br. i uzyskał wstępną akceptację. Założenia, które przyświecają idei stworzenia Centrum są oczywiste: pieniędzy na naukę w Polsce jest zbyt mało, tak jeśli chodzi o finansowanie badań naukowych z budżetu Państwa jak i spoza budżetu, stąd idea, z jednej strony, koncentracji funduszy przeznaczonych na naukę na najważniejszych zadaniach badawczych wynikających z polityki naukowej, naukowo-technicznej i innowacyjnej Państwa, a, z drugiej strony, koncentracji finansowania badań naukowych w najlepszych jednostkach naukowych. Centrum byłoby jednym z elementów realizacji polityki naukowej Państwa. Założenia te są jak najbardziej słuszne, i jedyne pytania, jakie się jawią, to te, czy nowa struktura będzie odpowiednikiem "starego" Komitetu Badań Naukowych? Będzie bardziej "unaukowiona" (lepiej) czy też bardziej "urzędnicza" (gorzej), czy nie stanie się jeszcze jednym tworem, którego ewentualne możliwe skostnienie uniemożliwi bądź znacząco utrudni realizację celów, do których zostaje powołany? To, zapewne, zależy także od modus operandi Centrum, nas samych i osób tworzących owo Centrum.

W tym, co powiedziałem przed chwilą znajduję osobiście odpowiedź na pytania, które się w trakcie dyskusji pojawiały, a które dotyczyły naszej, podobno, niewiedzy, w którym kierunku badania naukowe prowadzić. Otóż, Polska ma, jak wiemy, Krajowy Program Ramowy, który określa zasadnicze kierunki badawcze do realizowania w Polsce, zgodne generalnie z priorytetami VI Programu Ramowego UE, uzupełnione o dziedziny, w których uczeni polscy są bardzo dobrzy i stanowią ich specjalność badawczą. Zatem, takich wątpliwości już mieć nie powinniśmy.

Co do tych dwóch spraw, które chciałbym jeszcze poruszyć: pierwsza dotyczy zharmonizowania ustaw regulujących finanse publiczne i szkolnictwo wyższe w Polsce a druga pieniędzy na wynagrodzenia dla pracowników nauki. Ta pierwsza sprawa dotyczy, z jednej strony, generalnego braku aktów wykonawczych do uchwalonych ustaw, np. Prawa o szkolnictwie wyższym, a, z drugiej strony, jednej, zasadniczej, sprzeczności, jaka się pojawia między zapisami Ustawy o finansach publicznych z 30. 06. 2005 r. (art. 37) o zakazie nabywania akcji i udziałów w spółkach przez jednostki sektora publicznego w a zapisami ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, które przyznaje senatowi uczelni kompetencje do wyrażania zgody na przystąpienie do spółki (art. 62 ust. 2 pkt 4 lit. b). W sposób oczywisty, senat uczelni powinien mieć takie kompetencje, zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym, gdyż to otwiera możliwości skutecznej komercjalizacji wyników badań naszych uczonych.. Kilka dni temu, na konferencji Nauka dla Polski, organizowanej w Sali Kolumnowej Sejmu, przedstawiany był przypadek spółki, która komercjalizowała polską sztuczną insulinę, na czym budżet Państwa zaoszczędził ok. 500 mln zl w ostatnich latach, a która będzie prawdopodobnie musiała być rozwiązana ze względu na w/w sprzeczność. Ułatwienia formalno - prawne, typu takich i podobnych, o których mówimy są jednym z elementów skutecznego komercjalizowania badań naukowych i inwestowania w badania naukowe.

Druga kwestia dotyczy zharmonizowania słów i czynów ze strony naszego Państwa. Otóż, wszędzie czytamy i słyszymy, iż Państwo polskie wspiera i chce rozwijać gospodarkę opartą na wiedzy, społeczeństwo informacyjne. Bez nich nie ma dobrej przyszłości Polski. I z tym się wszyscy bez wątpienia zgadzamy. Ale nie może być też tak, że wszyscy ustaliliśmy priorytety, kierunki działań, zadania, ale najwyraźniej odnosi się wrażenie, że sądzi się, iż procesy te dokonają się "same z siebie", bezkosztowo, beznakładowo. Nie tylko chodzi o ten słynny, kompromitujący Polskę, ułamek % PKB na badania naukowe z budżetu Państwa (i spoza niego), ale także i o słynne już także fatalnie niskie wynagrodzenia pracowników naukowych na wszystkich szczeblach ich kariery, tak młodszych jak i starszych, co z jednej strony powoduje w części problem tzw. "wieloetatowości" a z drugiej strony exodus młodych ludzi "za chlebem" do innych krajów. Kiedy słyszę, że już ok. 2 mln młodych Polaków wyjechało do pracy zagranicę, w tym bez wątpienia wielu młodych uzdolnionych przyszłych pracowników nauki, to zastanawiam się ilu jeszcze młodych ludzi musi wyjechać z naszego kraju, żeby polityka proedukacyjna, pronaukowa i proinnowacyjna Państwa była realizowana przede wszystkim w czynach, a nie tylko w słowach. I gdy słyszę, że Ministerstwo Finansów, z błogosławieństwem Pana Premiera, pomimo zdecydowanych uchwał protestacyjnych KRASP-u, senatów wielu uczelni Polski, zamierzało mimo wszystko znieść 50% koszty uzyskania przychodu dla pracowników nauki, w imię, jak się to m. in. przedstawiało, "konstytucyjnej równości wobec prawa", to boję się - mimo że finalnie, na szczęście od tych niezwykłych pomysłów prawdopodobnie się odejdzie - że kolejny milion Polaków wyjedzie z naszego kraju, by sprzedawać swoje uzdolnienia i kompetencje w kraju, który jeśli nie będzie może dbał o zgodność słów z czynami, to przynajmniej zadba o wynagrodzenia ludzi budujących jego gospodarkę opartą na wiedzy. Szkoda tylko, że nie naszą. W ten sposób stajemy się pustynią naukową, na której się tylko dużo mówi o nauce a niewiele się dla niej robi.

Gorąco prosiłem w trakcie tych rozmów Szanownych Państwa Posłów, byśmy razem doprowadzili do tego, by w ślad za deklaracjami i obietnicami naszego Państwa poszły czyny, by kierunek rozwoju kraju - zdecydowanie słuszny - został zachowany, by Polska zadbała o swoją przyszłość dbając o budowniczych tej przyszłości, wciąż niedocenianych i fatalnie wynagradzanych pracowników nauki. Niestety, okazało się, że wprawdzie 50% koszty uzyskania przychodu nie zostaną prawdopodobnie zniesione dla nauczycieli akademickich - na cale szczęście! Ale ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym w części deklarującej od 1 lipca 2007 roku zasadnicze podwyżki wynagrodzeń pracowników nauki zostanie złamana, bo, według ostatnich informacji, podwyżki przewidywane przez Ministerstwo "sięgają" aż 30 zł?!

Jestem zbulwersowany tego typu sytuacją, widząc, z jednej strony, zapisy najwyższego rzędu, uchwalane przez najwyższe organa naszego Państwa, które są absolutnie ignorowane przez najwyższe władze państwowe i pozostają, jak to już "drzewiej", za czasów pewnej epoki, bywało, martwe.

Uniwersytet Śląski zajął 7 miejsce wśród polskich uniwersytetów w tegorocznym rankingu szkół wyższych tygodnika "Wprost". Jest to najwyższa z zajmowanych dotąd przez UŚ pozycji w przygotowywanym przez "Wprost" notowaniu. Ale jednocześnie wśród 28 polskich uczelni ulokował się na pozycji 18. Natomiast w rankingu "Rzeczpospolitej" znalazł się na 25 miejscu (wśród 86 uczelni polskich). Jak Pan Profesor może skomentować te wyniki? Jest dobrze czy raczej "tak sobie"?

Po pierwsze, powiedziałbym, ponieważ zajmuję się m. in metodologią badań naukowych, że wyniki analiz są takie, jakie metodologia i metodyka analiz; zróżnicowanie wyników rankingu powoduje, że zapewne czas już najwyższy, by kwestii metodologii tego typu badań sondażowych przyjrzeć się bardziej z bliska i przeanalizować ją w szczegółach. Po drugie, a co wynika z pierwszego passusu, nie brałbym sobie ich zbytnio do serca, bo są tylko wynikami rankingowo - sondażowymi i generalnie potwierdzają to, o czym wielokrotnie mówiliśmy, że bardziej niż o pozycjach w rankingach należałoby mówić o strefach w rankingach i z tego punktu widzenia, nasz Uniwersytet jest w strefie środka. A po trzecie dodałbym, że, niezależnie od strefy, w której nasza Uczelnia, i jakakolwiek inna, się znajduje, nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej.Wniosek zatem z tego taki, że nic i nikt nie zwolni nas z obowiązku polepszania warunków naszego funkcjonowania, niezależnie od pozycji zajmowanych w rankingach i sondażach..

W tygodniku "Ozon" [nr 23 (60), 8-14 czerwca 2006] przeczytałam artykuł poświęcony sytuacji uniwersytetów europejskich. Szczególne wrażenie zrobiło na mnie stwierdzenie, że europejskie szkolnictwo wyższe staje przed wyborem: zreformuje się albo będzie skansenem dla nieudaczników, bezużytecznych na współczesnym rynku pracy. Czy Pan Profesor zgadza się z tym zdaniem?

Jak zwykle musimy odrzucić skrajności, by wyłuskać to, co jest racjonalne. Nie jest zatem ani tak, że jak się europejskie szkolnictwo nie zreformuje, to będzie, jak to autor cytowanego tekstu ujął, "skansenem dla nieudaczników, bezużytecznych na współczesnym rynku pracy", ale też i nie jest tak, ze szkolnictwo europejskie znaczących reform nie potrzebuje. Niestety, żałuję, ale nie czytałem tego tekstu, jak widzę, ciekawego tekstu. Mogę się jedynie domyślać, że jeśli Autor wziąłby np. pod uwagę wyniki Akademickiego Rankingu Uniwersytetów Świata (Academic Ranking of World Universities), to tego typu myśli mogłyby się pojawić. Bowiem, bez wątpienia, niezależnie od oceny finalnej takiego rankingowania, ranking przedstawiony przez Institute of Higher Education, Shanghai Jiao Tong University wskazuje na absolutną dominację, według wybranych kryteriów rankingu, a więc m. in. liczby uczonych, którzy dostają najbardziej znaczące nagrody międzynarodowe, liczby cytowań, liczby artykułów publikowanych w najlepszych czasopismach naukowych, etc. uniwersytetów amerykańskich i brytyjskich, por. np., gdzie 1 z europejskich uniwersytetów jest Cambridge (2 pozycja) a 1 z kontynentalnych europejskich uniwersytetów jest Utrecht (pozycja 27, a spośród polskich Uniwersytetów pierwsze dwa - Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński - pojawiają się na pozycjach 301 - 400.

Zapewne wybitni filozofowie, poeci, pisarze, publicyści, społeczni wizjonerzy, etc. mogliby być traktowani przez zwolenników pełnej aplikacyjności i zastosowania praktycznego wszelkich badań naukowych i kształcenia jako "nieudacznicy, bezużyteczni na rynku pracy", ale zapewne nie tylko tak rozumiany rynek pracy określa kondycję ludzką.

Natomiast, bez wątpienia, to pozostaje absolutnie poza kwestią, należy dążyć do tego, by nasze uczelnie stały się bardziej elastyczne, szybciej reagowały na tzw. zapotrzebowanie społeczne, a więc były bardziej otwarte np. na tworzenie takich kierunków badawczych i kształcenia, na które jest zapotrzebowanie, aby nasze badania naukowe i wysiłki dydaktyczne były bardziej konkurencyjne, a badania naukowe i dydaktyka były bardziej związane z praktyką społeczną.

Z jednej strony trzeba reformować uniwersytety, ale, z drugiej strony, należy także reformować zasady i wysokość dofinansowania badań naukowych i szkolnictwa wyższego, w tym wynagrodzenia pracowników naukowych tychże uniwersytetów. Mrzonką byłoby, jak sadzę, przekonanie, że tylko pierwszy element albo drugi wystarczy, pozostają one w dialektycznej więzi i wzajemnie się uzupełniają i determinują.

Inny fragment z tego samego tygodnika: "Degradacja uniwersytetu w Europie kontynentalnej to wynik fałszywego przekonania, że da się zapewnić wysoki poziom edukacji, zachowując bezpłatne uczelnie dla wszystkich. Honoru Europy broni jeszcze kilka elitarnych szkół, gdzie albo płaci się za naukę, albo obowiązują konkursy świadectw i piekielnie trudne egzaminy. Inne uczelnie Starego Kontynentu, pozbawione funduszy na badania naukowe, żyją jedynie mitem dawnej świetności". Takim mitem podobno żyje Sorbona, a zatem, jaki los czeka polskie uczelnie w nowej Europie? Czy prestiż takich uczelni jak Uniwersytet Jagielloński także wkrótce będzie można włożyć między mity?

Zgadzam się z opinią Autora tego tekstu, co do odpłatności. Jest ona zresztą powiązana z poprzednią wypowiedzią i dotyczy wieloaspektowego reformowania szkolnictwa wyższego, w tym odpłatności za studia w ogóle, a w tzw. najlepszych uczelniach w szczególności. Doświadczenie wskazuje, że system odpłatności za studia byłby systemem sprawiedliwszym niż tzw. "system studiów bezpłatnych". Mówię świadomie tzw. "system studiów bezpłatnych", bo przecież studia stacjonarne są bezpłatne (jeśli chodzi o czesne) dla każdego studenta studiów stacjonarnych, ale przecież nie dla państwa i każdego z nas, którzy ze swoich podatków finansujemy bezpłatną naukę studentom na studiach stacjonarnych. Doprowadza to do tego, że generalnie kandydaci na studia z małych miast, miejscowości i wsi, mają mniejsze szanse na lepsze wyniki czy to na tzw. "nowej maturze" czy też ewentualnych testach predyspozycyjnych, nie mówiąc już o tradycyjnych egzaminach wstępnych. Szansę powinni dostać od państwa wszyscy chętni, w postaci np. bonu edukacyjnego, wspomaganego także ewentualnymi preferencyjnymi i gwarantowanymi przez państwo kredytami i stypendiami, co nie wyklucza bynajmniej, że koszt kształcenia na różnych uczelniach, tego samego typu, byłby różny. W tym sensie także tworząc pewną elitarność pośród uczelni wyższych.

Nie używałbym natomiast tak mocnych słów jak "degradacja uniwersytetu", bo, na szczęście, do niej, jak mi się wydaje, jeszcze daleko (zależy to zresztą od tego, o czym mówimy, mówiąc "degradacja uniwersytetu"). Czy Sorbona żyje takim mitem? Nie wiem, nie sądzę - znam wielu wybitnych uczonych Sorbony z mojej dyscypliny i nie tylko, skali ogólnoświatowej, którzy przyciągają swoimi badaniami i seminariami tłumy młodych ludzi z całego świata.

Parę tygodni temu rozmawiałam z przewodniczącym Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego prof. dr. hab. inż. Jerzym Błażejowskim. Profesor Błażejowski zapewniał mnie, że studia doktoranckie są wspaniałą perspektywą dla młodych ludzi, że na młodych doktorów czekają z otwartymi ramionami nie tylko uczelnie w Polsce, ale także zagranicą. Pozwoliłam sobie nie zgodzić się z taką opinią. Uważam, że sytuacja doktorantów w Polsce jest zła, że nie zapewnia się im odpowiednich warunków, a co najważniejsze, po ukończeniu studiów doktoranckich większość z nich szuka pracy niezgodnej z ich wykształceniem. Uważam, że szczególnie trudna sytuacja dotyczy młodych doktorów, którzy ukończyli studia humanistyczne. Jakie jest zdanie Pana Profesora na temat funkcjonowania studiów doktoranckich w Polsce?

Niestety, sytuacja doktorantów w Polsce jest zła. Jest ona funkcją m. in. tych czynników, o których mówiliśmy wyżej. Nie tylko uczelnie wyższe nie dostają wyliczalnej dotacji na funkcjonowanie stacjonarnych studiów doktoranckich, nie tylko z wyżej wymienianych - finansowych - powodów nie mają one możliwości zapewnienia najlepszym doktorantom pracy na uczelni, ale także i przemysł, do którego część absolwentów studiów doktoranckich miałaby trafić nie jest przygotowany ani "mentalnie", ani praktycznie, by nie powiedzieć także "technologicznie", na wchłonięcie młodych doktorów. Jak do tego dodamy niejasności co do samego statusu studiów doktoranckich ze względu na brak rozporządzeń wykonawczych do Ustawy i bardzo ograniczone perspektywy rozwoju w kraju - por. deklaracje vs czyny powyżej - to muszę powiedzieć, że, zawsze z przeogromnym szacunkiem i podziwem odnosząc się do młodych ludzi łaknących wiedzy, z jeszcze większym szacunkiem i podziwem odnoszę się do doktorantów, którzy - podobnie jak i nauka, i szkolnictwo wyższe w ogóle - zostali pozostawieni samym sobie. Doktoranci mogą, jak wszyscy studenci, liczyć na wszelką pomoc pracowników naukowych, ale to nie zawsze wystarcza, zwłaszcza w zderzeniu z życiem poza murami uczelni.

W połowie maja zorganizowana została w Sali Kolumnowej Sejmu pod wysokim patronatem Pana Marszalka Sejmu, Marka Jurka, wspomniana wcześniej, konferencja Nauka dla Polski - pokazaliśmy wspaniale osiągnięcia naszych uczonych, np. niebieski laser, sztuczną insulinę, itd. Teraz już czas najwyższy nie na kolejną konferencję, ale na konkrety, na czyny pod hasłem Polska dla Nauki.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Autorzy: Agnieszka Sikora
Fotografie: Agnieszka Sikora