(subiektywny raport z Krymu)

Podróż po mitycznym półwyspie

Z każdej podróży przywożę zwykle paczkę filmów, które czym prędzej staram się wywołać, by zobaczyć cienie tego, co właśnie minęło. Ale najważniejsze są te zdjęcia, które chciało się zrobić, ale których z różnych powodów się nie zrobiło. Czasem ze względu na ludzi, by ich nie obrazić, czasem przez nieuwagę, brak refleksu, czasem to tylko krótkie migawkowe obserwacje widziane przez szybę pędzącego autobusu. Te zdjęcia na zawsze pozostają pod powiekami. Z każdej mniejszej czy większej wyprawy przywożę kilka takich nieistniejących slajdów... To właśnie one dookreślają moje wspomnienia z podróży po danym kraju i ze spotkań z jego mieszkańcami. Także z Krymu przywiozłam małą kolekcję wirtualnych obrazów.

Krym, mimo że nie tak bardzo odległy, wydaje się dziś dosyć egzotycznym miejscem, swoistą mozaiką kulturową, architektoniczną i demograficzną, a nawet kuriozum klimatycznym. Oczywiście burzliwe dzieje Krymu, przynajmniej w części historii, splatały się także i z polskimi, nie jest więc to kraina zupełnie nam obca. Krajobrazowo zbliżona do Lazurowego Wybrzeża, posiada jednak zupełnie inną zabudowę. Przez wieki mieszały się tu wpływy różnych narodów, kultur, religii. Stąd też po pewnym czasie podróżnik przyzwyczaja się do widoku kościołów ormiańskich w sąsiedztwie cerkwi i meczetów... Rosyjskie XIX-wieczne pałace zdają się chylić ku ziemi razem z pamiątkami po Karaimach i Tatarach krymskich, ci ostatni dopiero teraz wracają z wieloletniego wygnania. Paleolityczne osady, porównywalne do tych z okolic Lascaux, odwiedzają dziś tylko przypadkowi górscy wędrowcy. Skarbów starożytności szuka się tu pośród blokowisk czy w szczerym polu, gdzie nie stają już marszrutki (ważny i wszędobylski środek transportu - prywatne małe busy). Po greckich ruinach jeździ traktor, a na dawnym forum stoi pomnik ku czci radzieckich bohaterów. A wszystkie co bardziej wartościowe zabytki wydają się pękać w oczach. Generalnie Krym jawi się jako piękne miejsce zapomniane przez Boga, miejsce, gdzie bujna roślinność porasta bujną historię... To takie uzdrowisko po sezonie. Wiecznie po sezonie. Czasy świetności minęły dwadzieścia, może trzydzieści lat temu.

Cerkiew Wskrzeszenia Chrystusa w Foros pod przełęczą Bajdarskie Wrota
Cerkiew Wskrzeszenia Chrystusa w Foros pod przełęczą Bajdarskie Wrota

Tatarki na czaj-kanie

Jedno ze zdjęć, których nie udało mi się zrobić, wygląda następująco: na wysokim i szerokim, metalowym łożu siedzą dwie Tatarki, obie bardzo stare. Ich twarze są ogorzałe od wiatru i słońca, ręce zmęczone długoletnią ciężką pracą, pewnie na roli, podczas zesłania. Los tych kobiet, jak i wielu tysięcy innych przypieczętował sam towarzysz Stalin, zsyłając je do Uzbekistanu, odrywając od domu i rodzinnej ziemi, nakazując przebywać tysiące kilometrów w bydlęcych wagonach. Dziś, po kilku latach od powrotu, nadal nie posiadają własnej ziemi, dzierżawią skrawek plaży należący do sowchozu. Na skrawku tym rodzina wybudowała skromny domek, przy którym stoi łóżko. Budynek ten jest właściwie obszerną kuchnią, w której przygotowuje się kilka potraw dla gości skromnego kempingu. Pobielona ściana stanowi dobre tło dla kolorowych chustek na głowach kobiet, siedzących na owym szerokim łożu, zwanym czaj-kanem (to uzbecki mebel). Jedna z kobiet trzyma na ręku niemowlę. Na stoliku obok z czarek paruje zielona herbata. Nie byłoby może w tej scenie nic dziwnego, gdyby nie kłęby dymu okrywające obydwie kobiety. Szary, gryzący w oczy, nie pozwalający złapać oddechu. Tumany, prawdziwa brudna mgła. Promienie słońca przeświecają przez słomiany daszek i załamują się na wolno sunących kłębach. Dym opływa, otula kobiety, którym sprawia to wyraźną przyjemność. Właściwie można rzec, że dobrowolnie wędzą się w owych tumanach...

Wygasły wulkan Kara-dah (Czarna Góra)
Wygasły wulkan Kara-dah (Czarna Góra).

Dworzec w Kerczu

Innym nie zrealizowanym zdjęciem jest widok z okna marszrutki po przybyciu na dworzec autobusowy w Kerczu. Nie jest to bowiem dworzec, jak inne. Jest jedyny w swoim rodzaju. Pewnie jedyny taki na świecie. Na jego środku znajduje się rondo. Dookoła stoją autobusy i minibusy... Ale w tym akurat nie ma nic dziwnego. Tyle, że pośrodku wspomnianego ronda wznosi się... kurhan scytyjski. Surrealizm tego miejsca jest porażający. Zresztą całe miasto nosi piętno historycznego, a więc przypadkowego podobieństwa do marzeń nadrealistów. Zdziwienie, tak można by określić dominujące wrażenie z tego miasta.

Zabytki Kerczu rozrzucone są na całej przestrzeni miasta. Zaraz obok dworca znajduje się miejsce świątyni Diany, właśnie tam, gdzie z ziemi "wykwita" typowe blokowisko. Błądzeniu wśród bloków, pytaniu o drogę bez uzyskania żadnej odpowiedzi wydaje się nie być końca. Dopiero na dworcu kustosz kurhanu informuje o przeniesieniu całej świątyni do centrum, na wzgórze Mitrydatesa. Można ją obejrzeć dokładnie z wielkich XVIII-wiecznych schodów reprezentacyjnych, całą zbudowaną od nowa... ze zbrojonego betonu.

Mozaika przy wejściu do Uspieńskiego Monastyru
Mozaika przy wejściu do Uspieńskiego Monastyru

Samo wzgórze jest równie dziwaczne: u podnóża - XIX-wieczny teatr Puszkina, współczesny prawie plac defilad z pomnikiem Lenina i piękny kościół z przełomu VIII i IX wieku; na stoku - klasycystyczne schody, biedne "odwieczne" w swej formie domki, w ścianach których można odnaleźć niejednokrotnie wmurowane elementy greckiej kolumny czy architrawu; na szczycie - obelisk ku czci żołnierzy poległych w II wojnie światowej, XVIII-wieczna latarnia morska, częściowo tylko odkopana starożytna metropolia grecka - Pantikapajon, oraz ruiny bunkrów z ostatniej wojny... Eklektyzm tego miejsca wydaje się kwintesencją całego półwyspu. Tu mieszają się nie tylko budowle różnych epok i stylów, mieszają się ludzie różnych kultur i miesza się realne z mitem. Trudno sobie wyobrazić, że właśnie na tym wzgórzu umierał mityczny władca Mitrydates, panujący ongiś nad całym Królestwem Bosforańskim. Ale, jeśli komuś brakuje wyobraźni, można sobie zrobić zdjęcie ze "scytyjskim wojownikiem".

Walczące kołchozy

Inne wspomnienie z sytuacji równie surrealistycznej, to jazda po Krymie na skróty. Kiedy mapa pokazuje piękną prostą drogę wprost do celu, wydaje się, że nie powinno być problemów. Jednak, jak się okazuje, cudza niezgoda wszystkich dotyka boleśnie, nawet zbłąkanych wędrowców.

Carski Kurhan w Kerczu
Carski Kurhan w Kerczu

Można się przyzwyczaić do tego, że mieszkańcy mijanych wiosek wychodzą przed domy, widząc autobus pełen turystów. Pewnie rzadkość na tym pustkowiu. Nawet zwykłe miejscowe linie zajeżdżają tu nieczęsto. Może raz dziennie, może raz na tydzień? To w pełni znaczenia tego słowa, prowincja prowincji. Piękne rzeźbione werandy skromnych domów, rozdziawione buzie dzieci, zaciekawieni starcy, którzy przecież nie wzruszają się byle czym. Tyle fascynujących twarzy, nie zrobionych zdjęć...

Ale taka sielanka nie może trwać wiecznie, każda wioska ma swój koniec. A na końcu tej, którą mijamy stoi szlaban w poprzek drogi. Za nim szczere pola, ziemia poryta śladami traktorów lub innych maszyn rolniczych. Droga, która na mapie wygląda idealnie, nie istnieje w rzeczywistości. Mieszkańcy wyjaśniają, że istniała, ale teraz panuje wojna między kołchozami i drogę zlikwidowano...

Meczet Dżuma-Dżami w Eupatorii
Meczet Dżuma-Dżami w Eupatorii

Dwie ulice - Primorskoje i Kamieniec

Na koniec - wspomnienie dwóch, jakże różnych ulic. Pierwsza, skąpana w dymie z grilla i pełna spoconych ludzi, biegnących gdzieś, spieszących na szarą plażę, by niezwłocznie odpocząć. To jedyna ulica wsi Primorskoje, gdzie trasa przelotowa wzdłuż morza jest jednocześnie deptakiem spacerowym i miejscem spożycia posiłku wątpliwej jakości albo nadmiernej ilości alkoholu. Pełna handlarzy, krzyczących dzieci i źle kojarzących się zapachów. Wydaje się, że według tutejszych turystów, jest to idealna ulica na wakacyjny urlop.

I druga - uliczka zapomniana nawet przez mieszkańców Kamieńca, może nawet przez tych, którzy na niej mieszkają. Odrapane budynki, krzaki rosnące na dachach uśpionych kamienic. Kobieta na balkonie, zdziwiona, że ktoś zajrzał do tego zakątka. Uliczka pusta od zawsze. Jedyna ciekawostka dla turysty: na jednym z budynków tabliczka głosi, że jest to ulica Marksa, natomiast vis a vis, na innym budynku, na innej tabliczce, przy tej samej ulicy: "Ulica Podolańska". Jaka jest naprawdę? Chyba nawet jej mieszkańcy tego nie wiedzą. W każdym razie nie wydają się tym zainteresowani. Może niedługo przybiją nową tabliczkę?

Jałta
Jałta

Ulice zawsze były nie tylko miejscem, gdzie skupiało się życie, ale również wizytówką miasta i świadectwem historii, jaka się przezeń przetoczyła. Mają też nie tylko symboliczne znaczenie. Dla mnie właśnie te dwie nie sfotografowane ulice są kwintesencją Krymu. Jedna jest obrazem życia, jakie toczy się tu wartkim tempem, jest obrazem zachodzących zmian i nadchodzących nowych czasów. Druga jest obrazem tego, co może przestarzałe, ale trwałe. Jest znakiem, że miasto, jak i jego mieszkańcy trwają niezależnie od tego, kto akurat rządzi, jakie to państwo i jaka panuje religia. I choć obie te uliczki w rzeczywistości stanowią smutny widok, streszczają dwa oblicza Krymu - jego ciągle zmieniającej się twarzy i jego kamiennej maski trwałości.

Organizatorem wyprawy Krym 2002 było Studenckie Koło Naukowe Kulturoznawców, działające na Wydziale Filologicznym pod opieką dr Dobrosławy Wężowicz-Ziółkowskiej.

Autorzy: Anna Maj, Foto: Anna Maj