WIĘCEJ POWIETRZA

Oprócz trudnej do podliczenia liczby świąt, maj w tym roku odznacza się jeszcze gorączką wyborczą. Z tą gorączką to chyba trochę przesadziłem, bo nie można powiedzieć, żeby społeczność akademicka straciła nagle wypracowany przez lata dystans do czegokolwiek, co dzieje się na uczelni. Niestety nie byłem w Oksfordzie, ale przypuszczam, że spokój z jakim u nas podchodzi się do spraw środowiska, tam cechuje wyłącznie ściany najstarszych college`ów. W tych nowszych bowiem ściany jeszcze "pracują", zaś słynna angielska flegma z pewnością byłaby u nas wzięta za nadpobudliwość.

W gruncie rzeczy bowiem w tej światłej społeczności, która może i nieraz wybrzydza się na przeciętnego wyborcę bez matury, współczynnik korelacji pomiędzy przyczyną, czyli np. aktywnym wyborem, a skutkiem, czyli kształtem wybranych władz jest raczej mały. Dowody? Ciekaw jestem jak głosują studenci, skoro na niższych latach nie znają nawet nazwisk osób prowadzących zajęcia, a na wyższych znają wyłącznie te osoby, które zajęcia z nimi prowadziły. Proszę spróbować popytać piąty rok o profesorów, zatrudnionych na danym wydziale, czy kierunku. A jaka może być ich wiedza o kandydatach do władz uczelni, pochodzących z innych "jednostek dydaktycznych"? Dalej, frekwencja na zebraniach wybierających elektorów "samodzielnych" była jeszcze jaka taka, ale zebrania pracowników naukowo-dydaktycznych nie będących itd. ? Zresztą ja się nie dziwię. Wybory elektorów następowały, gdy jeszcze w ogóle nie znano kandydatur na stanowisko rektora. No to jak można sensownie wybrać elektora, który przecież w założeniu reprezentuje wolę danej grupy? Z tego co wiem tylko na jednym z wydziałów wyborcy zażądali specjalnego spotkania z elektorami po zamknięciu listy kandydatów - chcieli mieć wpływ na swoich przedstawicieli. Zaufanie bowiem jest dziedziczne jedynie w ograniczonej formie. Z tych samych powodów, a także z szacunku do wyborców i całej procedury, byłoby lepiej, żeby po zgłoszeniu kandydatów dać więcej czasu na przeanalizowanie ich zalet. Zdaje mi się, że powinny to być dwa tygodnie - rytm pracy na uczelni dowodzi, że jeśli chce się, aby jakaś wiadomość miała szansę dotrzeć do wszystkich, to trzeba ją rozpowszechniać co najmniej tydzień. Drugi tydzień przydałby się na refleksję. Oczywiście wykluczyłoby to możliwość zgłaszania kandydatów na zebraniu wyborczym. Pozwoliłoby to uniknąć gorączkowego poszukiwania najlepszego rozwiązania w ostatniej chwili, co nie licuje z powagą uczonych.

Przejdźmy jednak do sprawy najważniejszej. Nie ma na uczelni na szczęście partii politycznych, jednak żaden kandydat nie działa w oderwaniu pewnego kręgu przyjaciół i znajomych i każdy reprezentuje jakieś interesy, o których powinniśmy się dowiedzieć z jego programu. No cóż, każdy nowy rektor uniwersytet swój widzi wspaniały, ale potem nie zawsze ta wizja potwierdza się na drodze eksperymentalnej. Ta prawie trzydziestoletnia machina toczy się siłą bezwładu, ludzie prywatnie nawet mówią o tym, coś tak krytykują, coś proponują. Jednak nie ma zwyczaju otwartej dyskusji, wytykania tego co złe i proponowania choćby zrębów pakietu strategicznego dla Uniwersytetu 2000. Takie dyskusje powinny się toczyć cały czas; w czasie kampanii wyborczej trudno się zorientować, czy autor programu naprawdę myśli tak jak mówi, czy swój program stworzył jako jeszcze jedną chałturę, tym razem na zamówienie swoich potencjalnych wyborców. Jeśli ktoś "wypływa" dopiero na pięć minut przed wyborami, to jest jasne, że będą go oceniać na podstawie fryzury i koloru oczu. A tutaj problemów jest wiele, nie są łatwe do rozwiązania i lepiej byłoby wiedzieć, czy w ich rozwiązywaniu przyszły rektor może liczyć na poparcie wpływowych profesorów, czy też po miodowym miesiącu utonie w objęciach coraz silniejszej grupy zwolenników koalicji "jakoś to będzie", "zawsze tak było" i "nie da się" - koalicji mocno opartej na administracji, na kierunkach kiepsko postrzeganych przez KBN, a także na tych, którym tak naprawdę potrzebny jest tylko szyld uniwersytecki, bo dzięki niemu mogą zarabiać całkiem spore pieniądze - wszelkie porządkowanie mogłoby ten błogostan zakłócać. Korytarze budynku Rektoratu przechodzą stałą metamorfozę: przed laty były tu duże otwarte przestrzenie, potem stopniowo rektorzy przekształcali ten uniwersytet przestronny w uniwersytet zamurowany, bądź "zadyktowany", gdyż i z tego materiału zbudowane są ściany biur. Może dla odmiany warto by tu wpuścić trochę powietrza.