NEGOCJATORZY, ROZLICZCIE SIĘ

Przeczytałem w ostatnim numerze, "Gazety Uniwersyteckiej" sążniste sprawozdanie Uczelnianej Rady Samorządu Studenckiego (URSS), która zapewne przez nieuwagę nazywana jest w innym artykule Radą Uczelnianą Samorządu Studenckiego, co się niedobrze skraca. Zacząłem od skrótów, bowiem długość sprawozdania i wrodzone lenistwo kazały mi najpierw poszukać jakiejś kwintesencji, złotej myśli, albo czegoś podobnego, co pozwoliłoby od razu wyrobić sobie zdanie. Wzrok mój przykuły wytłuszczone nazwiska osób, które zapewne zasłużyły na wytłuszczenie. Nazwisk różnych naliczyłem sześć, jedno z nich występowało w tekście 11 razy, drugie razy 10 (i jeszcze jeden raz, lecz bez wytłuszczenia), trzecie 5 razy, pozostałe po razie. Dodajmy, że trzy najczęściej cytowane nazwiska występują w szczególności na samym końcu, pod napisem Prezydium Uczelnianej Rady Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego.

To mi dało trochę do myślenia. Studentów liczy Uniwersytet ładnych parę tysięcy, z zaocznymi nawet kilkadziesiąt tysięcy, a tu tylko sześcioro tak się wyróżniło, żeby trafić do sprawozdania. A niektórzy to musieli się naprawdę sporo napracować. Nie dość, że zasiadali w prezydium, to jeszcze sami musieli zorganizować większość przedsięwzięć i samotrzeć w nich uczestniczyć. No, może uczestników było więcej niż trzech. Np. w obozie adaptacyjnym dla studentów pierwszego roku wzięło udział aż dwadzieścia sześć osób!! Zdecydowanie studenci wolą wybierać niż się adaptować, bo wśród elektorów rektora było ich trzydziestu ośmiu (na czterdziestu, jak zaznacza omawiany dokument). No, ale wybory odbywają się rzadko i przed południem. Posiedzenia Senatu mają miejsce po południu, więc, "niestety frekwencja przedstawicieli samorządów wydziałowych nie była najlepsza" (pkt. 26 Sprawozdania). Jest to zresztą, jak twierdzą znajomi członkowie Senatu, eufemizm, bowiem czasem łatwiej spotkać w Auli Kazimierza Lepszego królową brytyjską niż studenta, a w każdym razie oba zdarzenia jednakowo zdumiałyby zgromadzonych. Tak więc studentów niewielu, a jakoby wszędzie byli, jakby dziś może napisał poeta, gdyby trafił w nasze skromne progi. Radzą w komisjach, biorą udział w konferencjach, zbierają podpisy, uczestniczą w podziale środków i w przetargach, blokują podnoszenie cen akademików, uzyskują dotacje, negocjują dodatkowe dotacje no i dbają o rozwój kulturalny. Najobszerniejszy punkt sprawozdania dotyczy Juwenaliów SRU 96. Trzy dni kosztowały 190 tys. zł. Uniwersytet niestety nie zasłużył tu na pochwałę. Podczas gdy studenci dawali z siebie wszystko, Uniwersytet dał tylko 12 tys. zł., a przecież, , inne uczelnie wchodzące w skład ŚPSS wyasygnowały 15 000 zł (UŚ jest największą uczelnią wchodzącą w skład ŚPSS)" (domyślam się, że przytyk w nawiasie oznacza, iż 15 tys. to nie był to łączny udział niewymienionych z nazwy uczelni). Skoro tak, skoro macierzysta wszechnica taka skąpa, to może trzeba inaczej. Inaczej, to znaczy sprytem. Zanim nowy rektor został jeszcze rektorem, zanim zdołał się zorientować co i jak, "w trakcie kampanii wyborczej na rektora negocjowaliśmy sposoby finansowania samorządu. Jednym z pomysłów było przekazanie 1% wpływów od studentów zaocznych i wieczorowych. Od września nowe władze przychyliły się do naszego pomysłu. (... ) Aktualnie są przeprowadzane negocjacje z dziekanami wydziałów. "Mistrzowie negocjacji z URSS na pewno znajdą zatrudnienie w ONZ, Zjednoczonej Europie lub we Wspólnocie Intergalaktycznej. Trochę może dziwić, że o zdanie nie spytano dobroczyńców samorządu, czyli, , studentów zaocznych i wieczorowych". Widocznie jednak nie było to konieczne. Nie wiem w jakim stopniu te dwie grupy studentów korzystają z dobrodziejstw świadczonych przez grono zabieganych gigantów samorządności. Być może to one są głównymi beneficjentami. A może jednak woleliby, żeby obniżyć im czesne o ten 1%? A może nie wypada tak komuś odbierać? Oczywiście, można argumentować, że to i tak są pieniądze, które już wpłacono do uniwersyteckiej kasy. Ale wpłacono za pobieranie nauki, a nie za sponsorowanie poczynań studentów dziennych.

Właśnie, w tym obszernym sprawozdaniu brak mi odzwierciedlenia celu, dla którego ci wszyscy młodzi ludzie, których kochamy i potrzebujemy przychodzą w te mury. Czy samorząd dołożył starań, aby za swoje (lub swoich rodziców) pieniądze otrzymali warte ich wykształcenie? Czy oprócz wypłacania stypendiów naukowych samorząd interesuje się wybitnie zdolnymi swoimi kolegami, którzy zapewne nie mają czasu na negocjacje? Co samorząd czyni, aby studenci nie bali się tych wykładowców, którzy nadużywają swego stanowiska lub nie prezentują właściwego poziomu dydaktycznego? Jakie naciski wywiera samorząd na władze uczelni, aby nie dochodziło do sytuacji opisanych w poprzednim numerze "GU" przez Marka Błońskiego, który nie mógł wypożyczyć książki, chociaż była w bibliotece? Jak URSS ocenia swój wpływ na studentów? Ilu spośród nich bierze udział w samorządowych imprezach? Dlaczego poczucie więzi z uczelnią jest tak nikłe? Pozostaje wiele pytań, na które trzeba by odpowiedzieć, zanim wynegocjuje się 1% wsparcia.