SPÓŹNIONY MIKOŁAJ

Nie ma co ukrywać. Zapomniałem o świętach. W grudniowym numerze "Gazety" nie dźwięczały w moim tekście dzwoneczki, nie łypał lekko śniętym okiem karp, ani nawet nie unosił się swąd zapalonej od zimnych ogni choinki. O prezentach i życzeniach też nie pamiętałem. Teraz ze wstydem posypując głowę okruchami zeschniętego makowca przychodzi mi te zaległości nadrobić. To moje gapiostwo jest tym bardziej niewytłumaczalne, jako że przygotowania do świąt rozpoczynają się u nas w zasadzie już w połowie listopada. Na dworze jeszcze deszcz, plucha, a tu mamią nas lampkami, anielskim włosem, a przede wszystkim kategorycznym żądaniem zakupu tzw. "świątecznej masy towarowej". Jak tak dalej pójdzie, to niedługo przygotowania do Bożego Narodzenia rozpoczniemy już 11 listopada od zawieszenia bombek na sumiastych wąsach Marszałka.

Ta atmosfera przymusowego uszczęśliwiania jest dziełem producentów i handlowców. Oni to sugerują nam, że jeżeli nie zadbamy o odpowiedni prezent mikołajkowy, to towarzysko będziemy skończeni, a na dodatek żona opuści nas zabierając ze sobą zdjęcie Ibisza i co gorsza telewizor. Dzieci zapiszą się do sekty. A teściowa będzie dzwoniła co godzinę powtarzając: "a nie mówiłam? !".

Nic nie przesadzam. Mamy dowody do czego prowadzi ta mikołajkowa presja. To pod jej wpływem, w Krakowie pewien anonimowy obywatel zapragnął ofiarować (z pewnością bliskiej jak sądzę osobie) prezent sensu stricto mikołajkowy i rąbnął z biblioteki PAN-u starodruk dzieła Mikołaja (właśnie, właśnie!) Kopernika "O obrotach sfer niebieskich". W prasie, która reklamami sama nakręca obroty całkiem innym sferom, lament o tę zbytnią dosłowność w wyborze prezentu. Przy okazji te biblioteki, których jeszcze nie okradziono pysznią się systemami ochrony i pułapkami przygotowanymi na zbyt namiętnych bibliofilów. Przoduje w tym niedawno otwarta Biblioteka Śląska, przy której jeśli chodzi o zabezpieczenia przed kradzieżą Fort Knox to psia buda. Całe to elektroniczno-komputerowe szaleństwo gryzie, kopie prądem, wyje, buczy, mruga światłami, gdy tylko ktoś nieopatrznie zerknie na jakiegoś białego kruka. Ma to jednak swoje minusy. Np. we francuskiej Bibliotheque Nationale doszło do skandalu, gdy zirytowany zbyt natrętnymi petentami komputer zablokował wszystkie drzwi i nie wypuszczał nikogo na zewnątrz. Może to zwykła awaria? Ja jednak myślę, że to celowa działalność tamtejszego ministerstwa kultury, które w ten niewyszukany sposób chciało zmusić swoich obywateli do tego, by ktoś wreszcie przeczytał do końca "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta, co ponoć do tej pory udało się jedynie tylko paru desperatom.

Sama kradzież książki nie jest zresztą niczym szczególnie nowym. Książki zawsze kradziono i nie zlikwidują tego procederu komputery, tak jak nie pomogły kiedyś łańcuchy, którymi przytwierdzano inkunabuły, i tak jak nie przeszkodziła temu papieska bulla Urbana VIII z 1626r. grożąca złodziejom książek ekskomuniką.

Książki kradziono dla zysku i dla potomności. Takim szlachetnym złodziejem był Józef Maksymilian Ossoliński, twórca Zakładu Narodowego tegoż imienia. Był nim też Tadeusz Czacki założyciel słynnego Liceum Krzemienieckiego. A największy popłoch wśród klasztornych bibliotekarzy budził ksiądz Michał Hieronim Juszyński. Nic więc dziwnego, że nauczeni wiekowym doświadczeniem bibliotekarze traktują wypożyczenie książki jak największe nieszczęście. Zamiast dawać je byle komu woleliby opowiadać zainteresowanym potrzebne fragmenty, a w skrajnych przypadkach pokazywać egzemplarz przez okno na drugim piętrze. Ten pomysł też nie jest szczególnie nowy. W starożytnym Rzymie istniały przecież tzw. "żywe biblioteki", gdzie niewolnicy o imionach Iliada czy Eneida znali na pamięć całe te poematy i deklamowali je ku uciesze kulturalnych panów analfabetów. Nie było to takie złe. Sam chciałbym mieć w domu ze dwa nowe, żeńskie wydania np. Kamasutry w dobrych oprawach. Niestety. Nim wrócimy do "żywych bibliotek" musimy zadowolić się tym co mamy. Mimo wszystko jednak książka pozostaje nadal praktycznym i popularnym prezentem. Dlatego też nadrabiając grudniowe zaległości chciałbym zadedykować sprawującym władzę politykom i innym prominentnym postaciom kilka nowości wydawniczych i tym samym udowodnić państwu jak niebanalny może to być prezent.

Dla Prezydenta RP, którego wielu rodaków podejrzewa o autorstwo "Diety optymalnej" myląc go z dr. Janem Kwaśniewskim - jego własne wspomnienia z frontu walki z tuszą pt. TYCIE PO TYCIU. Dla wicepremiera Balcerowicza - ekonomiczno- filozoficzna powiastka: WPADKA KUBUSIA PUCHATKA. Biskup kapelan naszej armii Głódź otrzymuje diariusz zatytułowany: DYWIZJON TRZYSTA MSZY. Dla pani minister kultury Joanny Wnuk-Nazarowej - powieść ze sfer teatralnych NASZA KLAPA. Przewodniczący Marian Krzaklewski dostaje powieść dla prawdziwych mężczyzn STĄD DO ŚMIESZNOŚCI. Na koniec dla ojca redemptorysty Rydzyka również powieść, na motywach Balzakowskich OJCIEC MARYIOTT.

Jak sami państwo widzą, może to być wielce pouczająca lektura. Ale podstawową zaletą tych książek jest to, że w żaden sposób nie można ich ukraść.